niedziela, 14 lutego 2016

Rozdział 1. Don't belong to no city, don't belong to no man

            Pachniał jak prawdziwy mężczyzna. To znaczy nie była to może woń błota, testosteronu i potu, czy coś w tym rodzaju, ale pachniał naprawdę dobrze. Mówię to ja - koneser męskich perfum. Podobno feromony potrafią namieszać w naszym mózgu do tego stopnia, że to właśnie zapach osoby, którą jesteśmy zainteresowani, będzie dla nas tym najprzyjemniejszym. Nijak się to miało do mojego przypadku, bo kto jak kto, ale akurat Jon podobał mi się średnio. Nie zrozumcie mnie źle, owszem, dostrzegałam jego niewątpliwe walory wizualne, ale po prostu nie byłam nim zainteresowana. Znałam go z widzenia, co może trochę za bardzo wpływało na mój osąd. Patrząc na niego ciągle miałam przed oczami dziwacznego dzieciaka z problemami o podłożu dermatologicznym. Przyjaźnił się z Hectorem, który w opinii publicznej uchodził za dużo lepszą partię. Innymi słowy Jon Toral był tą brzydką koleżanką, którą zabiera się na imprezy, żeby lepiej przy niej wypaść. Tak, ludzie serio tak robią. Może i chłopak podleczył cerę, a kilkudniowy zarost dodawał mu jakieś miliard punktów do bycia seksowną bestią, ale w moim mniemaniu ciągle brakowało mu „tego czegoś”. Może to kwestia charakteru, może po prostu nie rozglądałam się za facetami, bo powiedzmy, że byłam w pewnym sensie zajęta.
            - Jak ci się podoba w Birmingham? – wydusiłam z siebie w końcu. Kiedy Chloe Riley zdobywa się na odwagę i odzywa się niepytana, to już wiadomo, że rozmowa się nie klei. Ogólnie konwersacje ze mną wyglądają w głównej mierze tak, że albo wysłuchuję czyjegoś monologu (ludzie uwielbiają o sobie opowiadać, to fakt), albo sama takowy wygłaszam. To drugie ma miejsce raczej w wyjątkowych przypadkach, no wiecie, jak już poczuję się swobodnie w czyjejś obecności. Nie dzieje się to zbyt często, a jak już, to często jest to efektem ubocznym spożycia alkoholu. Właśnie dlatego ciągle powtarzam, że nie mogłabym się umawiać z kimś poznanym na imprezie. Taż taki koleś poznałby dosyć mocno podrasowaną wersję mniej samej. Po pijaku staję się strasznym zarozumialcem, w dodatku zauważyłam u siebie dziwną skłonność do ciągłego zbaczania na temat seksu.
- Jest w porządku, Riley.
            Znowu to zrobił. Rozmawialiśmy ze sobą zaledwie od kilku minut, a on już zdążył zwrócić się do mnie per Riley co najmniej trzykrotnie. Prawdopodobnie myślał, że tak mam na imię. Nie wyprowadzałam go z błędu.
            Byliśmy w najprawdopodobniej najbardziej hipsterskiej miejscówce w całym Londynie. W tle leciała jakaś piosenka the Vaccines. Normalnie próbowałabym odgadnąć jej tytuł, ale nie byłam w stanie wsłuchać się w tekst, jako że w ostatnim czasie mogłam się pochwalić koncentracją godną dwuletniego dziecka. Czekałam aż Evan do mnie zadzwoni. Do mnie, albo raczej „po mnie”. Evan miał trzydzieści kilka lat na karku, żonę i cudowne ciało, które zawdzięczał regularnym wizytom na siłowni. Lubiłam myśleć, że ów ciało należało do mnie, ale prawda jest taka, że co najwyżej oddano mi je pod dzierżawę. Imponowało mi to, że ktoś taki jak on w ogóle się mną zainteresował. Byłam z nim tylko i wyłącznie z dosyć śmiesznych, egoistycznych pobudek. Ot, zakompleksionej dziewczynie wydawało się, że jeśli kilka razy w miesiącu (zawsze na jego warunkach) pobawi się w związek, to jej problemy w magiczny sposób rozpłyną się w powietrzu. To działało w obie strony. On też mnie wykorzystywał. Na tym polegała cała ta symbioza.
            - Cóż, to dosyć niezręczne – wycedził brunet, rozglądając się po lokalu. Nasza największa tragedia polegała na tym, że nasi znajomi sparowali się z ludźmi poznanymi w barze. No więc przedstawiono nas sobie, mnie i Jona Torala (tak oficjalnie), a potem pozostawiono samym sobie. Bo przecież dwie najbardziej alternatywne osoby na świecie na pewno się ze sobą dogadają.
Jestem aspołeczna. Tak w osiemdziesięciu procentach. W stu procentach pozbawiona poczucia własnej wartości. Kontakty z nowo poznanymi ludźmi zwyczajnie mnie męczą. Z jednej strony chciałabym, żeby Jon zainicjował jakąś mniej ogólnikową konwersację (tak jak swego czasu zrobił to Evan), ale jednocześnie wolałabym już wrócić do udawania pani Walker. Jedną nogą byłam już w mieszkaniu Evana, choć ten wolałby pewnie zobaczyć moje kończyny w komplecie.
Boże, pewnie pomyśleliście, że jestem jedną z tych lasek, które mają totalną obsesję na punkcie swojego faceta i ciągle o nim mówią. Nic bardziej mylnego. Z wiadomych względów nie mogę się nim pochwalić. Nikomu. Nie ustawiłam wspólnego zdjęcia na żadnym z portali społecznościowych (zresztą wymagałoby to ode mnie wcześniejszej rejestracji, bo prawie nie istnieję w sieci). Swoją drogą pan Jestem-Taki-Fajny-Bo-Mam-Młodą-Kochankę pewnie i tak suszyłby mi o to głowę. Nie, ja taka nie jestem. Oskarżano mnie nawet o brak uczuć. Emocje staram się raczej trzymać na wodzy, może z wyjątkiem gniewu. Nie sądzę, żebym była w ogóle zdolna do wyższych uczuć. Z Evanem to raczej kwestia przyzwyczajenia. Teraz zabrzmiało to trochę tak, jakby ta „rzecz” trwała Bóg wie ile, podczas gdy poznałam go raptem kilka miesięcy wcześniej i od tego czasu zdążyliśmy już przeżyć kilka rozstań i powrotów.
            -  Można się do tego przyzwyczaić. Podświadomie dobieram sobie znajomych, którzy mnie tłamszą, żeby móc wtopić się w tło i udawać, że nie istnieję. Czekaj, ty palisz? – Wiem, mało subtelny unik. Drink z malibu, który wypiłam jednym duszkiem robił swoje i powoli zaczynałam już odczuwać potrzebę wygadania się komuś. Na szczęście na tym etapie potrafiłam się jeszcze ugryźć w język. Poza tym autentycznie oburzył mnie fakt, że Jon w tak idiotyczny sposób narażał swoje zdrowie. Sięgnęłam po paczkę, którą w momencie odpalania papierosa porzucił na stoliku i przejechałam palcem po napisie wyraźnie sugerującym, że to nawyk dla skończonych idiotów.
            - Sporadycznie. No wiesz, z racji wykonywanego zawodu.
Jestem w stanie zrozumieć to, że wszyscy są od czegoś uzależnieni. Ja dla przykładu jestem uzależniona od Evana, jego grafiku i jego żony, która ma te swoje rozrywki kobiet w średnim wieku, mieszkających na przedmieściach i jest jedną z tych wiecznie zajętych pierdołami osób. Właściwie nie mam pojęcia ile może mieć lat, ale jest od niego starsza, jak na mój gust o jakieś dziesięć lat, może mniej.
Trzeba się nieźle natrudzić, żeby prawda nie wyszła na jaw i to chyba ta część jest moim prawdziwym nałogiem. Ekscytacja. Podążanie za króliczkiem. Potrzebowałam takiego dreszczyku emocji w moim życiu. W gruncie rzeczy jestem nudziarą. Nie, może inaczej. Ja nie jestem nudziarą, tylko moje przeciętne do bólu życie nie dostarczało mi nigdy wystarczającej dozy adrenaliny.
Czasem wydaje mi się, że decyzje, które podjęłam, cały ten bajzel, wszystko to zrobiłam po to, żeby udowodnić samej sobie jaka jestem beznadziejna. Pieprzony labirynt autodestrukcji. Nie chciałam związku, który by mnie ograniczał, więc zgodziłam się na układ, w którym byłam nieoficjalną opcją „b”. Przecież nie jestem na tyle głupia, żeby łudzić się, że ją zostawi, ba, ja nawet tego nie chcę. Zrobił coś takiego raz, mógłby zrobić i kolejny. A ja nie będę kretynką, czekającą na niego z kolacją w samej bieliźnie i zakolanówkach, kiedy on będzie posuwał nianię swojego syna albo jedną z moich koleżanek. Nigdy nie urządzałam nikomu scen zazdrości, ale coś takiego nie uchodzi za normalne nawet w moim spaczonym systemie wartości. Ja po prostu nie jestem tym typem dziewczyny. Nie usycham z tęsknoty, nie chodzę do drogich restauracji i nie dostaję kwiatów w ramach przeprosin. Nie jestem nikim więcej, niż tylko próbą wypełnienia pustki, którą Evan odczuwał już od jakiegoś czasu. I to działa w obie strony.
Nieważne. Pub. Jon. Skoncentruj się, Chloe.
Jon wzruszył ramionami.
- Tu już nawet nie chodzi o to, że to głupie, niezdrowe i wcale nie wyglądasz przez to jak James Dean, ale być może właśnie w tym momencie moje komórki zaczęły się dzięki tobie dzielić w niewłaściwy sposób i istnieje pewne prawdopodobieństwo, że - no wiesz -właśnie mnie zabijasz, a ja wolałabym mimo wszystko zginąć w bardziej spektakularny sposób, jeśli pozwolisz.
- Ty studiujesz coś tam związanego z biologią, nie? – Ożywił się, posyłając mi ten „i tu cię mam” rodzaj spojrzenia. – Jaki według ciebie jest ten „bardziej spektakularny sposób”?  
- Kiedy miałam jakieś szesnaście lat, wyobrażałam sobie, że skaczę z wysokiego budynku. Coś takiego mogłoby uchodzić za majestatyczne, ale skończyłabym z roztrzaskaną czaszką i w trumnie nie wyglądałabym zbyt korzystnie, co, jeśli założymy, że istnieje życie po śmierci, mogłoby wywołać u mnie atak paniki i nie wiem czy byłabym to sobie w stanie wybaczyć. Kompletnie nie umiem sobie tego wyobrazić. Najlepiej byłoby zniknąć, wiadomo. Czasami boję się, że umrę pod prysznicem i rodzina albo współlokatorzy znajdą mnie nago. To chyba jeden z moich gorszych koszmarów.
- Najwyraźniej często o tym rozmyślasz. Mimo wszystko wydaje mi się, że znalezienie trupa pod prysznicem byłoby bardziej traumatyczne. Chyba dzięki tobie zacznę się tego obawiać.
- I powinieneś! Moja siostra znalazła kiedyś zwłoki staruszka w szpitalnej łazience. To autentyczne zagrożenie.
Witajcie w moim świecie, w którym zdecydowanie za szybko eksponuję najgorsze aspekty mojej osobowości i bez pardonu zaczynam znajomość od gadania od rzeczy. O dziwo na tym etapie nie zdołałam zniechęcić do siebie rozmówcy, być może był już zahartowany na ten rodzaj shit talkingu (przysięgam, opanowałam tę sztukę do perfekcji).
Zerkałam na zegarek, próbując wymusić na wskazówkach znacznie szybsze ruchy. Bezskutecznie.
- Gdzie oni się właściwie podziali? – Toral zmarszczył brwi, po czym sięgnął do kieszeni spodni i wyjął z niej komórkę, najwyraźniej po to, żeby namierzyć Hectora. – Zastanawiasz się czasem na jakiej podstawie dobieramy swoich przyjaciół?
- Częściej niż myślisz. Czytałam ciekawy artykuł na ten temat. Ogólnie najczęściej wybieramy podobnych do siebie ludzi, bo oczywiście wszystko sprowadza się do przekazania swoich genów. Ale jak tak patrzę na ciebie i na mnie, sorry za wyrażenie, na dwie brzydsze koleżanki gwiazd imprezy, to zaczynam w to powątpiewać. Ze mną i z Anne jest chyba trochę tak, że pojawiła się w moim życiu w jakimś tam momencie i na tamtą chwilę odpowiadała mi ta relacja, a teraz jest już za późno, żeby cokolwiek zrobić, ignorując wspólnie spędzony czas. 
- Tak, wiem coś o tym.
Anne istotnie nie była już tą samą osobą, dla której dawniej wskoczyłabym w ogień. Nie wiem która z nas zmieniła się bardziej (prawdopodobnie ja), ale zdecydowanie nie służyło to naszej relacji. Dalej miałyśmy dni, czy wieczory, które mogłabym uznać za wyjątkowo udane, tak udane, że czasem łudziłam się nawet, że zmierzamy w dobrym kierunku, ale później nadchodził słodki moment otrzeźwienia, robiła tę swoją typową rzecz, a ja pod względem psychicznym znowu stawałam się czternastoletnim dzieckiem, które nałykało się pigułek, żeby zagłuszyć całe zło tego świata. Sprawiała, że czułam się źle w swojej skórze.
            Mój telefon złowieszczo zawibrował, a na ekranie pojawiło się dokładnie to imię, którego się spodziewałam. Uśmiech zniknął z mojej twarzy prawie tak szybko jak się na niej pojawił. Zmarszczyłam brwi, nerwowo przygryzając dolną wargę, po czym machnęłam na kelnera, sugerując, że mogę potrzebować kolejnego drinka.
            „Zmiana planów”, pff! I to miałoby mi wystarczyć? Żadnego: „głupio mi, że tak wyszło, przepraszam”, żadnego „jesteś czymś więcej niż tylko swoimi problemami z zaufaniem, zaburzeniami odżywiania i epizodami depresji”. Nie jestem dziewczyną, która odpisałaby coś w stylu „potrzebuję cię”, ale cholera jasna, w tym momencie naprawdę chciałam, żeby Evan znalazł dla mnie chwilę. Lubiłam, gdy mój grafik był do tego stopnia napięty, że nie miałam czasu na myślenie o pewnych sprawach, bo – jak Bóg (w którego powątpiewam) mi świadkiem – potrafiłam się zagalopować i później trudno mi było powrócić do tego, co nazwałabym względną emocjonalną stabilnością. A teraz… teraz on prawdopodobnie bawił się w małżeństwo, a ja zatapiałam smutki w alkoholu jak jakaś podstarzała pinda, która właśnie otrzymała papiery rozwodowe. To powinny być najlepsze lata mojego życia, tymczasem ja użerałam się z samą sobą, z panem tatuśkiem i jego równie perfekcyjnym, co zakłamanym życiem. Wiedziałam już nawet jak będzie wyglądała dalsza część tego wieczora. Powrót do domu, coś co nazywam redukowaniem kaloryczności zjedzonych przeze mnie posiłków, pigułki nasenne i Chloe nie ma. To zabrzmi okropnie, ale czuję się spełniona tylko wtedy, kiedy mój żołądek jest równie pusty, co mój umysł. I tylko wtedy mogę zaznać chwilę spokoju, którego łaknę.   
- Jutro wyjeżdżam z Londynu. Zostałem całkowicie zignorowany przez najlepszego kumpla i spędzam wieczór, upijając się na melancholijnie. Starzeję się, czy zwyczajnie jestem jednym z tych nudnych, zrzędliwych osób, z którymi nikt nie chce wchodzić w interakcje?
- Jesteś beznadziejnym przypadkiem. Prawdopodobnie powinieneś to nieco podkolorować, gdy kumple z drużyny będą się pytać o to jak było. Zresztą wiesz co? Daj mi swój telefon . – Przysięgam, że na tym etapie mój plan wyglądał jeszcze dosyć niewinnie. Ba, w zamiarze miałam nawet działać w stu procentach bezinteresownie. Przygryzłam dolną wargę (w taki iście kokieteryjny sposób), wyeksponowałam i tak już imponujący dekolt i zrobiłam potencjalnie najbardziej wyzywające zdjęcie w swojej karierze (chociaż to, które zrobiłam w wieku czternastu lat, a na którym trzymałam w ustach wisienkę robiło mu małą konkurencję), takie ucięte, na którym było widać praktycznie tylko usta i cycki. Jak już wcześniej sugerowałam, po alkoholu robię się dosyć seksualna. – Możesz się teraz pochwalić, że nie próżnowałeś aż do ostatniej chwili.
- Świetnie, teraz mam udawane życie erotyczne w innym mieście.
- Żeby wyglądało bardziej autentycznie, ustawię to jako zdjęcie kontaktu. Myślisz, że moglibyśmy się posunąć o krok dalej?
- I zacząć robić coś naprawdę, zamiast tylko stwarzać pozory przed moimi znajomymi?
- Powinniśmy totalnie wymienić kilka wiadomości, takich wiesz, z podtekstem. W moim ponad dwudziestoletnim życiu nie miałam jak dotąd okazji, by spróbować sextingu, a wiadomo, zawsze przyda się jakiś trening.
- Albo możemy w to brnąć dalej. Oczywiście, że właśnie to miałaś na myśli.
- Mogę cię umazać szminką, żebyś miał fizyczny dowód na swoje łajdaczenie. Napiszę ci smsa o tym jak dobrze było robić to na kanapie w mieszkaniu Hectora, ty odpiszesz, że prawie nas przyłapano. Udam nieco zawstydzoną. Potem rzucisz jakiś komplement dotyczący mojego ciała, ja połaskoczę twoje ego, zachwalając te zręczne dłonie… Boże, koniecznie muszę dodać, że moja nowa ulubiona pozycja to pomocnik. Zawsze chciałam użyć tego tekstu - wymieniałam, przewracając w dłoniach oba telefony – mój i Torala. W rzeczywistości nie musiałam go instruować, bo wysyłałam wiadomości jako obie strony (muszę powiedzieć, że jestem pod wrażeniem tego, że ogarnęłam to wszystko po pijaku i nie dostałam rozdwojenia jaźni albo co gorsza nie zapomniałam o tym, którym nadawcą byłam w odpowiednim momencie).
- Mam tu w ogóle coś do powiedzenia?
- Na tym etapie możesz się już włączyć do konwersacji. Wiesz, mogliby cię rozpoznać po stylu pisania – oddałam mu jego komórkę, jednocześnie obdarzając go tym „ups… jest już za późno” rodzajem cwaniakowatego uśmieszku.
No dobra, niezaprzeczalnie chciałam upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu i wzbudzić zazdrość w Evanie. Teraz wystarczyło zostawić telefon w widocznym miejscu. Nikt nie odmówiłby podstawionej pod nos tabliczce czekolady i myślę, że odblokowana komórka budzi podobne emocje.
Jon zmarszczył brwi, wczytując się w wiadomości, które rzekomo napisał, po czym schylił się i przez chwilę nurkował gdzieś pod stolikiem, jak mogłoby się wydawać, w poszukiwaniu piątej klepki.
- Rzeczywiście, twoje nogi są całkiem przyzwoite, Riley. Innych części ciała, które tak skrupulatnie opisałaś, nie mogę niestety ocenić.
Riley. Zostałam oficjalnie przechrzczona. Wykorzystałam nawet swoje nowe imię jako nazwę kontaktu w jego telefonie. Odpowiadało mi to tak samo jak odpowiadało mi jego towarzystwo. Tego wieczora nienawidziłam Evana.

_______________________________

To było do przewidzenia. W sensie to, że wróciłam. I że moja główna bohaterka jest specyficzna. Jak zawsze. Bo jest wzorowana na mnie. A ja jestem, mówiąc delikatnie, specyficzna.

Jejku, no jejku, tęskniłam za pisaniem, a jest już zdecydowanie za późno, by kontynuować poprzednie opowiadanie, zwłaszcza, że już kompletnie go nie czuję.

Jest Hector i Jon! Jakoś pójdzie, tak myślę. 
Równolegle publikuję na ao3.