Pachniał
jak prawdziwy mężczyzna. To znaczy nie była to może woń błota, testosteronu i
potu, czy coś w tym rodzaju, ale pachniał naprawdę dobrze. Mówię to ja -
koneser męskich perfum. Podobno feromony potrafią namieszać w naszym mózgu do
tego stopnia, że to właśnie zapach osoby, którą jesteśmy zainteresowani, będzie
dla nas tym najprzyjemniejszym. Nijak się to miało do mojego przypadku, bo kto
jak kto, ale akurat Jon podobał mi się średnio. Nie zrozumcie mnie źle, owszem,
dostrzegałam jego niewątpliwe walory wizualne, ale po prostu nie byłam nim
zainteresowana. Znałam go z widzenia, co może trochę za bardzo wpływało na mój
osąd. Patrząc na niego ciągle miałam przed oczami dziwacznego dzieciaka z
problemami o podłożu dermatologicznym. Przyjaźnił się z Hectorem, który w
opinii publicznej uchodził za dużo lepszą partię. Innymi słowy Jon Toral był tą
brzydką koleżanką, którą zabiera się na imprezy, żeby lepiej przy niej wypaść.
Tak, ludzie serio tak robią. Może i chłopak podleczył cerę, a kilkudniowy
zarost dodawał mu jakieś miliard punktów do bycia seksowną bestią, ale w moim
mniemaniu ciągle brakowało mu „tego czegoś”. Może to kwestia charakteru, może
po prostu nie rozglądałam się za facetami, bo powiedzmy, że byłam w pewnym
sensie zajęta.
-
Jak ci się podoba w Birmingham? – wydusiłam z siebie w końcu. Kiedy Chloe Riley
zdobywa się na odwagę i odzywa się niepytana, to już wiadomo, że rozmowa się
nie klei. Ogólnie konwersacje ze mną wyglądają w głównej mierze tak, że albo
wysłuchuję czyjegoś monologu (ludzie uwielbiają o sobie opowiadać, to fakt),
albo sama takowy wygłaszam. To drugie ma miejsce raczej w wyjątkowych
przypadkach, no wiecie, jak już poczuję się swobodnie w czyjejś obecności. Nie
dzieje się to zbyt często, a jak już, to często jest to efektem ubocznym
spożycia alkoholu. Właśnie dlatego ciągle powtarzam, że nie mogłabym się
umawiać z kimś poznanym na imprezie. Taż taki koleś poznałby dosyć mocno
podrasowaną wersję mniej samej. Po pijaku staję się strasznym zarozumialcem, w
dodatku zauważyłam u siebie dziwną skłonność do ciągłego zbaczania na temat
seksu.
- Jest w porządku,
Riley.
Znowu
to zrobił. Rozmawialiśmy ze sobą zaledwie od kilku minut, a on już zdążył
zwrócić się do mnie per Riley co
najmniej trzykrotnie. Prawdopodobnie myślał, że tak mam na imię. Nie wyprowadzałam
go z błędu.
Byliśmy
w najprawdopodobniej najbardziej hipsterskiej miejscówce w całym Londynie. W
tle leciała jakaś piosenka the Vaccines. Normalnie próbowałabym odgadnąć jej
tytuł, ale nie byłam w stanie wsłuchać się w tekst, jako że w ostatnim czasie
mogłam się pochwalić koncentracją godną dwuletniego dziecka. Czekałam aż Evan
do mnie zadzwoni. Do mnie, albo raczej „po mnie”. Evan miał trzydzieści kilka
lat na karku, żonę i cudowne ciało, które zawdzięczał regularnym wizytom na
siłowni. Lubiłam myśleć, że ów ciało należało do mnie, ale prawda jest taka, że
co najwyżej oddano mi je pod dzierżawę. Imponowało mi to, że ktoś taki jak on w
ogóle się mną zainteresował. Byłam z nim tylko i wyłącznie z dosyć śmiesznych,
egoistycznych pobudek. Ot, zakompleksionej dziewczynie wydawało się, że jeśli
kilka razy w miesiącu (zawsze na jego warunkach) pobawi się w związek, to jej
problemy w magiczny sposób rozpłyną się w powietrzu. To działało w obie strony.
On też mnie wykorzystywał. Na tym polegała cała ta symbioza.
-
Cóż, to dosyć niezręczne – wycedził brunet, rozglądając się po lokalu. Nasza
największa tragedia polegała na tym, że nasi znajomi sparowali się z ludźmi
poznanymi w barze. No więc przedstawiono nas sobie, mnie i Jona Torala (tak
oficjalnie), a potem pozostawiono samym sobie. Bo przecież dwie najbardziej
alternatywne osoby na świecie na pewno się ze sobą dogadają.
Jestem aspołeczna.
Tak w osiemdziesięciu procentach. W stu procentach pozbawiona poczucia własnej
wartości. Kontakty z nowo poznanymi ludźmi zwyczajnie mnie męczą. Z jednej
strony chciałabym, żeby Jon zainicjował jakąś mniej ogólnikową konwersację (tak
jak swego czasu zrobił to Evan), ale jednocześnie wolałabym już wrócić do
udawania pani Walker. Jedną nogą byłam już w mieszkaniu Evana, choć ten wolałby
pewnie zobaczyć moje kończyny w komplecie.
Boże, pewnie
pomyśleliście, że jestem jedną z tych lasek, które mają totalną obsesję na
punkcie swojego faceta i ciągle o nim mówią. Nic bardziej mylnego. Z wiadomych
względów nie mogę się nim pochwalić. Nikomu. Nie ustawiłam wspólnego zdjęcia na
żadnym z portali społecznościowych (zresztą wymagałoby to ode mnie
wcześniejszej rejestracji, bo prawie nie istnieję w sieci). Swoją drogą pan
Jestem-Taki-Fajny-Bo-Mam-Młodą-Kochankę pewnie i tak suszyłby mi o to głowę. Nie,
ja taka nie jestem. Oskarżano mnie nawet o brak uczuć. Emocje staram się raczej
trzymać na wodzy, może z wyjątkiem gniewu. Nie sądzę, żebym była w ogóle zdolna
do wyższych uczuć. Z Evanem to raczej kwestia przyzwyczajenia. Teraz zabrzmiało
to trochę tak, jakby ta „rzecz” trwała Bóg wie ile, podczas gdy poznałam go raptem
kilka miesięcy wcześniej i od tego czasu zdążyliśmy już przeżyć kilka rozstań i
powrotów.
-
Można się do tego przyzwyczaić. Podświadomie
dobieram sobie znajomych, którzy mnie tłamszą, żeby móc wtopić się w tło i
udawać, że nie istnieję. Czekaj, ty palisz? – Wiem, mało subtelny unik. Drink z
malibu, który wypiłam jednym duszkiem robił swoje i powoli zaczynałam już
odczuwać potrzebę wygadania się komuś. Na szczęście na tym etapie potrafiłam
się jeszcze ugryźć w język. Poza tym autentycznie oburzył mnie fakt, że Jon w
tak idiotyczny sposób narażał swoje zdrowie. Sięgnęłam po paczkę, którą w
momencie odpalania papierosa porzucił na stoliku i przejechałam palcem po
napisie wyraźnie sugerującym, że to nawyk dla skończonych idiotów.
-
Sporadycznie. No wiesz, z racji wykonywanego zawodu.
Jestem w stanie
zrozumieć to, że wszyscy są od czegoś uzależnieni. Ja dla przykładu jestem
uzależniona od Evana, jego grafiku i jego żony, która ma te swoje rozrywki
kobiet w średnim wieku, mieszkających na przedmieściach i jest jedną z tych
wiecznie zajętych pierdołami osób. Właściwie nie mam pojęcia ile może mieć lat,
ale jest od niego starsza, jak na mój gust o jakieś dziesięć lat, może mniej.
Trzeba się nieźle
natrudzić, żeby prawda nie wyszła na jaw i to chyba ta część jest moim
prawdziwym nałogiem. Ekscytacja. Podążanie za króliczkiem. Potrzebowałam
takiego dreszczyku emocji w moim życiu. W gruncie rzeczy jestem nudziarą. Nie,
może inaczej. Ja nie jestem nudziarą, tylko moje przeciętne do bólu życie nie
dostarczało mi nigdy wystarczającej dozy adrenaliny.
Czasem wydaje mi
się, że decyzje, które podjęłam, cały ten bajzel, wszystko to zrobiłam po to,
żeby udowodnić samej sobie jaka jestem beznadziejna. Pieprzony labirynt
autodestrukcji. Nie chciałam związku, który by mnie ograniczał, więc zgodziłam
się na układ, w którym byłam nieoficjalną opcją „b”. Przecież nie jestem na
tyle głupia, żeby łudzić się, że ją zostawi, ba, ja nawet tego nie chcę. Zrobił
coś takiego raz, mógłby zrobić i kolejny. A ja nie będę kretynką, czekającą na
niego z kolacją w samej bieliźnie i zakolanówkach, kiedy on będzie posuwał
nianię swojego syna albo jedną z moich koleżanek. Nigdy nie urządzałam nikomu
scen zazdrości, ale coś takiego nie uchodzi za normalne nawet w moim spaczonym
systemie wartości. Ja po prostu nie jestem tym typem dziewczyny. Nie usycham z
tęsknoty, nie chodzę do drogich restauracji i nie dostaję kwiatów w ramach
przeprosin. Nie jestem nikim więcej, niż tylko próbą wypełnienia pustki, którą
Evan odczuwał już od jakiegoś czasu. I to działa w obie strony.
Nieważne. Pub. Jon.
Skoncentruj się, Chloe.
Jon wzruszył
ramionami.
- Tu już nawet nie
chodzi o to, że to głupie, niezdrowe i wcale nie wyglądasz przez to jak James Dean,
ale być może właśnie w tym momencie moje komórki zaczęły się dzięki tobie
dzielić w niewłaściwy sposób i istnieje pewne prawdopodobieństwo, że - no wiesz
-właśnie mnie zabijasz, a ja wolałabym mimo wszystko zginąć w bardziej
spektakularny sposób, jeśli pozwolisz.
- Ty studiujesz coś
tam związanego z biologią, nie? – Ożywił się, posyłając mi ten „i tu cię mam”
rodzaj spojrzenia. – Jaki według ciebie jest ten „bardziej spektakularny
sposób”?
- Kiedy miałam
jakieś szesnaście lat, wyobrażałam sobie, że skaczę z wysokiego budynku. Coś
takiego mogłoby uchodzić za majestatyczne, ale skończyłabym z roztrzaskaną
czaszką i w trumnie nie wyglądałabym zbyt korzystnie, co, jeśli założymy, że
istnieje życie po śmierci, mogłoby wywołać u mnie atak paniki i nie wiem czy
byłabym to sobie w stanie wybaczyć. Kompletnie nie umiem sobie tego wyobrazić.
Najlepiej byłoby zniknąć, wiadomo. Czasami boję się, że umrę pod prysznicem i
rodzina albo współlokatorzy znajdą mnie nago. To chyba jeden z moich gorszych
koszmarów.
- Najwyraźniej
często o tym rozmyślasz. Mimo wszystko wydaje mi się, że znalezienie trupa pod
prysznicem byłoby bardziej traumatyczne. Chyba dzięki tobie zacznę się tego
obawiać.
- I powinieneś!
Moja siostra znalazła kiedyś zwłoki staruszka w szpitalnej łazience. To
autentyczne zagrożenie.
Witajcie w moim
świecie, w którym zdecydowanie za szybko eksponuję najgorsze aspekty mojej
osobowości i bez pardonu zaczynam znajomość od gadania od rzeczy. O dziwo na
tym etapie nie zdołałam zniechęcić do siebie rozmówcy, być może był już
zahartowany na ten rodzaj shit talkingu (przysięgam, opanowałam tę sztukę do
perfekcji).
Zerkałam na
zegarek, próbując wymusić na wskazówkach znacznie szybsze ruchy. Bezskutecznie.
- Gdzie oni się
właściwie podziali? – Toral zmarszczył brwi, po czym sięgnął do kieszeni spodni
i wyjął z niej komórkę, najwyraźniej po to, żeby namierzyć Hectora. –
Zastanawiasz się czasem na jakiej podstawie dobieramy swoich przyjaciół?
- Częściej niż
myślisz. Czytałam ciekawy artykuł na ten temat. Ogólnie najczęściej wybieramy
podobnych do siebie ludzi, bo oczywiście wszystko sprowadza się do przekazania
swoich genów. Ale jak tak patrzę na ciebie i na mnie, sorry za wyrażenie, na
dwie brzydsze koleżanki gwiazd imprezy, to zaczynam w to powątpiewać. Ze mną i
z Anne jest chyba trochę tak, że pojawiła się w moim życiu w jakimś tam
momencie i na tamtą chwilę odpowiadała mi ta relacja, a teraz jest już za
późno, żeby cokolwiek zrobić, ignorując wspólnie spędzony czas.
- Tak, wiem coś o
tym.
Anne istotnie nie
była już tą samą osobą, dla której dawniej wskoczyłabym w ogień. Nie wiem która
z nas zmieniła się bardziej (prawdopodobnie ja), ale zdecydowanie nie służyło
to naszej relacji. Dalej miałyśmy dni, czy wieczory, które mogłabym uznać za
wyjątkowo udane, tak udane, że czasem łudziłam się nawet, że zmierzamy w dobrym
kierunku, ale później nadchodził słodki moment otrzeźwienia, robiła tę swoją
typową rzecz, a ja pod względem psychicznym znowu stawałam się czternastoletnim
dzieckiem, które nałykało się pigułek, żeby zagłuszyć całe zło tego świata.
Sprawiała, że czułam się źle w swojej skórze.
Mój
telefon złowieszczo zawibrował, a na ekranie pojawiło się dokładnie to imię,
którego się spodziewałam. Uśmiech zniknął z mojej twarzy prawie tak szybko jak
się na niej pojawił. Zmarszczyłam brwi, nerwowo przygryzając dolną wargę, po
czym machnęłam na kelnera, sugerując, że mogę potrzebować kolejnego drinka.
„Zmiana
planów”, pff! I to miałoby mi wystarczyć? Żadnego: „głupio mi, że tak wyszło,
przepraszam”, żadnego „jesteś czymś więcej niż tylko swoimi problemami z
zaufaniem, zaburzeniami odżywiania i epizodami depresji”. Nie jestem
dziewczyną, która odpisałaby coś w stylu „potrzebuję cię”, ale cholera jasna, w
tym momencie naprawdę chciałam, żeby Evan znalazł dla mnie chwilę. Lubiłam, gdy
mój grafik był do tego stopnia napięty, że nie miałam czasu na myślenie o
pewnych sprawach, bo – jak Bóg (w którego powątpiewam) mi świadkiem –
potrafiłam się zagalopować i później trudno mi było powrócić do tego, co
nazwałabym względną emocjonalną stabilnością. A teraz… teraz on prawdopodobnie
bawił się w małżeństwo, a ja zatapiałam smutki w alkoholu jak jakaś podstarzała
pinda, która właśnie otrzymała papiery rozwodowe. To powinny być najlepsze lata
mojego życia, tymczasem ja użerałam się z samą sobą, z panem tatuśkiem i jego
równie perfekcyjnym, co zakłamanym życiem. Wiedziałam już nawet jak będzie
wyglądała dalsza część tego wieczora. Powrót do domu, coś co nazywam
redukowaniem kaloryczności zjedzonych przeze mnie posiłków, pigułki nasenne i
Chloe nie ma. To zabrzmi okropnie, ale czuję się spełniona tylko wtedy, kiedy
mój żołądek jest równie pusty, co mój umysł. I tylko wtedy mogę zaznać chwilę
spokoju, którego łaknę.
- Jutro wyjeżdżam z
Londynu. Zostałem całkowicie zignorowany przez najlepszego kumpla i spędzam
wieczór, upijając się na melancholijnie. Starzeję się, czy zwyczajnie jestem
jednym z tych nudnych, zrzędliwych osób, z którymi nikt nie chce wchodzić w
interakcje?
- Jesteś
beznadziejnym przypadkiem. Prawdopodobnie powinieneś to nieco podkolorować, gdy
kumple z drużyny będą się pytać o to jak było. Zresztą wiesz co? Daj mi swój
telefon . – Przysięgam, że na tym etapie mój plan wyglądał jeszcze dosyć
niewinnie. Ba, w zamiarze miałam nawet działać w stu procentach
bezinteresownie. Przygryzłam dolną wargę (w taki iście kokieteryjny sposób),
wyeksponowałam i tak już imponujący dekolt i zrobiłam potencjalnie najbardziej
wyzywające zdjęcie w swojej karierze (chociaż to, które zrobiłam w wieku
czternastu lat, a na którym trzymałam w ustach wisienkę robiło mu małą
konkurencję), takie ucięte, na którym było widać praktycznie tylko usta i
cycki. Jak już wcześniej sugerowałam, po alkoholu robię się dosyć seksualna. –
Możesz się teraz pochwalić, że nie próżnowałeś aż do ostatniej chwili.
- Świetnie, teraz
mam udawane życie erotyczne w innym mieście.
- Żeby wyglądało
bardziej autentycznie, ustawię to jako zdjęcie kontaktu. Myślisz, że moglibyśmy
się posunąć o krok dalej?
- I zacząć robić
coś naprawdę, zamiast tylko stwarzać pozory przed moimi znajomymi?
- Powinniśmy
totalnie wymienić kilka wiadomości, takich wiesz, z podtekstem. W moim ponad dwudziestoletnim
życiu nie miałam jak dotąd okazji, by spróbować sextingu, a wiadomo, zawsze
przyda się jakiś trening.
- Albo możemy w to
brnąć dalej. Oczywiście, że właśnie to miałaś na myśli.
- Mogę cię umazać
szminką, żebyś miał fizyczny dowód na swoje łajdaczenie. Napiszę ci smsa o tym
jak dobrze było robić to na kanapie w mieszkaniu Hectora, ty odpiszesz, że
prawie nas przyłapano. Udam nieco zawstydzoną. Potem rzucisz jakiś komplement dotyczący
mojego ciała, ja połaskoczę twoje ego, zachwalając te zręczne dłonie… Boże,
koniecznie muszę dodać, że moja nowa ulubiona pozycja to pomocnik. Zawsze chciałam
użyć tego tekstu - wymieniałam, przewracając w dłoniach oba telefony – mój i
Torala. W rzeczywistości nie musiałam go instruować, bo wysyłałam wiadomości
jako obie strony (muszę powiedzieć, że jestem pod wrażeniem tego, że ogarnęłam
to wszystko po pijaku i nie dostałam rozdwojenia jaźni albo co gorsza nie
zapomniałam o tym, którym nadawcą byłam w odpowiednim momencie).
- Mam tu w ogóle
coś do powiedzenia?
- Na tym etapie
możesz się już włączyć do konwersacji. Wiesz, mogliby cię rozpoznać po stylu
pisania – oddałam mu jego komórkę, jednocześnie obdarzając go tym „ups… jest
już za późno” rodzajem cwaniakowatego uśmieszku.
No dobra, niezaprzeczalnie
chciałam upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu i wzbudzić zazdrość w Evanie. Teraz
wystarczyło zostawić telefon w widocznym miejscu. Nikt nie odmówiłby
podstawionej pod nos tabliczce czekolady i myślę, że odblokowana komórka budzi
podobne emocje.
Jon zmarszczył
brwi, wczytując się w wiadomości, które rzekomo napisał, po czym schylił się i
przez chwilę nurkował gdzieś pod stolikiem, jak mogłoby się wydawać, w poszukiwaniu
piątej klepki.
- Rzeczywiście,
twoje nogi są całkiem przyzwoite, Riley. Innych części ciała, które tak
skrupulatnie opisałaś, nie mogę niestety ocenić.
Riley. Zostałam
oficjalnie przechrzczona. Wykorzystałam nawet swoje nowe imię jako nazwę
kontaktu w jego telefonie. Odpowiadało mi to tak samo jak odpowiadało mi jego
towarzystwo. Tego wieczora nienawidziłam Evana.
_______________________________
To było do przewidzenia. W sensie
to, że wróciłam. I że moja główna bohaterka jest specyficzna. Jak zawsze. Bo jest
wzorowana na mnie. A ja jestem, mówiąc delikatnie, specyficzna.
Jejku, no jejku, tęskniłam za
pisaniem, a jest już zdecydowanie za późno, by kontynuować poprzednie
opowiadanie, zwłaszcza, że już kompletnie go nie czuję.